Fragmenty 

Zapraszam do czytania...

Szalona Siódemka Szkoła Przetrwania

Czterogwiazdkowy namiot


...Kiedy w końcu dotarły na miejsce zbiórki, zbite w ciasną gromadkę zastygły w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków. Prowadzący przejechał wzrokiem po zebranych. Miał na sobie wojskowe spodnie, glany i szary lekko spłowiały podkoszulek. Na głowie nosił żółtą czapeczkę z wyblakłym napisem „combatgame 1992”, do której przyczepione były liście i dwie niewielkie gałązki świerku. Mogłoby się wydawać, że nie wychodził z lasu od ponad stu lat ani nie używał mydła, co potwierdzał zapach, jaki roztaczał się wokół niego. 
 - Baaacznooość! – ryknął swoim donośnym głosem aż wszyscy podskoczyli. - Powiedziałem baaaczooość! - krzyknął jeszcze głośniej niż za pierwszym razem. 
Dziewczyny nieco zdziwione, na wszelki wypadek wyprostowały się posłusznie naśladując resztę grupy. 
- No, teraz lepiej – stwierdził. Po czym znowu ile sił w płucach zaczął wydzierać się w niebogłosy. - Nazywam się Jan Dębowy! Jestem waszym oboźnym i jednocześnie instruktorem! Macie się zwracać do mnie panie oboźny, panie Dębowy. Nie toleruję braku szacunku! Zrozumiano?! 
Wszyscy zebrani pokiwali głowami. 
- Pytam czy zrozumiano! – wrzasnął. 
 - Tak, tak - odezwało się kilka osób. 
 - Głośniej proszę! Śniadania nie jedliście?! Nic nie słyszę! 
 - Tak! - krzyknęła niemal cała grupa. 
 - Ja się nie dziwię, że nic nie słyszy skoro tak ciągle się drze. A poza tym może powinien się częściej kąpać i myć uszy – wyszeptała konspiracyjnie Ola. 
Dębowy pomału zastygł w swoim rytmicznym kołysaniu w przód i w tył, które stosował od początku wystąpienia. Pomału obrócił głowę w ich stronę. Złowieszczy wzrok utkwił w gromadce, która skuliła się odruchowo. 
 - Która to powiedziała?! – wrzasnął tak głośno, że z pobliskich drzew zerwało się do lotu kilkanaście wron. Gosia wskazała Olę palcem. 
 - To ona, panie oboźny. 
 - Obie na środek, i to już! 
Ola posłała przyjaciółce nienawistne spojrzenie i zrobiła nieśmiało krok do przodu. 
 - Ty też! - wrzasnął Dębowy wskazując na Gośkę swoim długim zakrzywionym palcem. 
 - Ale dlaczego ja też mam tam iść? Nic złego nie zrobiłam, przecież jestem grzeczna jak aniołek, na dodatek poszłam z panem na współpracę i wskazałam winowajcę. Coś mi się nawet za to należy. Jakaś nagroda czy coś? 
 - Do wizyty w niebie ci jeszcze daleko, chyba, że ja cię tam zaraz poślę, więc nie gadaj mi tu o żadnych aniołkach. Nienawidzę skarżenia w równie wielkim stopniu, co braku szacunku. To nie jest szkoła tylko obóz przetrwania! Macie się tu nauczyć przede wszystkim lojalności i szacunku, a także posłuszeństwa. Zadam ci proste pytanie: Dlaczego jeszcze nie ruszyłaś się z miejsca?! 
Gosia śladem Oli zrobiła nieśmiały krok do przodu. 
 - Już. 
 Dębowy poczerwieniał na twarzy i wskazał nieznoszącym sprzeciwu gestem miejsce tuż przed sobą na środku placu. 
 - Tutaj mi podejść, natychmiast! Obie! 
 Dziewczyny bez dalszych dyskusji ruszyły przed siebie ciągnąc nieporadnie walizki. 
 - Odłóżcie to natychmiast! - wrzasnął. - Co to w ogóle jest? Myślałyście, że gdzie jedziecie? Do pięciogwiazdkowego hotelu?! 
 - Tak naprawdę, to że do czterogwiazdkowego – powiedziała nieśmiało Gosia. 
 - Cisza! Co to za głupie żarty. Nie obchodzi mnie to gdzie w tej chwili chciałybyście być. Na ziemię i dziesięć! 
 - Co dziesięć? 
 - Jak to co dziesięć?! Pompek! To chyba oczywiste! 
 Dziewczyny wybałuszyły oczy ze zdziwienia. 
 - Że co? - jęknęła Ola patrząc na swoje białe, bieluteńkie jak śnieg, dopiero co kupione spodnie. - Nie mogę, ubrudzę sobie ubranie. 
 - Właśnie - poparła ją Gosia. – Jak zniszczę tą bluzkę to mama się na mnie wkurzy. 
 - Bez gadania! Dziesięć pompek i to natychmiast, bo zaraz będziecie robić dwadzieścia! – krzyczał nie na żarty rozwścieczony Dębowy. 
Ola nie bacząc na minę oboźnego podała Arianie swoją torebkę. 
 - Potrzymaj proszę ostrożnie, żeby się nie ubłociła – powiedziała i nie widząc za bardzo innej możliwości położyła się na ziemi. Gosia poszła w jej ślady. 
 - A może się podzielimy? – spytała. – Ty zrobisz pięć i ja zrobię pięć i ten cały oboźny się od nas odczepi? 
 Dyskusja potrwałaby pewnie jeszcze dłużej, gdyby nie krzyk Dębowego: 
– Obydwie po dwadzieścia pięć! 
 - Ale mają przechlapane – mruknęła Karolina. 
 - Należy im się - odparła Magda, - w końcu to przez Olkę tu jesteśmy, a Gośka chciała mnie dzisiaj już dwa razy ukatrupić. Jak ją trochę pomęczą to nie będzie miała siły. 
 - Tylko dwa? Bo mi się wydawało że więcej – zdziwiła się Ariana. 
 - Zamknijcie się bo zaraz wszystkie będziemy tam stały, a właściwie leżały w tym błocie. 
 Oboźny nagle odwrócił się w stronę Zuzi. 
– Jak masz na imię? – spytał. 
 – Zuzia, pszem pana – odparła z przymilnym uśmiechem. 
 - A więc Zuziu, masz całkowitą rację. Wszystkie cztery na środek i po dwadzieścia pięć pompek! – ryknął ile sił w płucach. 
 - Ja nie umiem - zaprotestowała Magda. - Kiedyś na wuefie pan mi pokazywał jak to się robi, ale nie uważałam i chyba nie zostało mi nic z tej lekcji w głowie.
 - Tobie w ogóle mało co zostaje w głowie – warknęła Gośka... 

Szalona Siódemka Wakacje

Na badania!

Gośka posłusznie wykonała polecenie i już po chwili jechały korytarzem we wskazanym kierunku. 
 – Ale super. On pędzi jak szalony! – krzyknęła rozbawiona Magda, która jako pierwsza popychała pojazd. – Patrzcie, można robić nim nawet piruety. 
 – Przestań, bo mnie przewrócisz – kwękała Gośka, skacząc na pędzącym wózku. 
 – Spokojnie, panuję nad sytuacją. 
W tym samym monecie koło wózka zahaczyło o stojącą pod ścianą ławkę. Ta, nie wiedzieć czemu, obróciła się, zahaczając o szprychy. Wózek gwałtownie zakołysał się, zawirował wokół własnej osi i przewrócił. Straszliwe „Auuuuu!!!” rozległo się po całym korytarzu. Gosia leżała na ziemi jak długa, trzymając się za nogę. 
 – Pomogę ci – powiedziała usłużnie Magda. 
 – Nie dotykaj mnie nawet! Nie zbliżajcie się do mnie, potwory! 
 – Nie histeryzuj, wyluzuj. Nic ci przecież nie będzie. 
 – Auuuu! – jęczała nadal Gośka. 
 – Przestań udawać i trzymać się za zdrową nogę! 
 – A teraz ta noga boli mnie bardziej niż tamta! – Gośka niezdarnie usiłowała wstać, ale za każdym razem lądowała ponownie na podłodze. – Dobra, pomóżcie. 
 – A nie mówiłam, że trzeba ci pomóc? – z satysfakcją powiedziała Magda i pochyliła się nad koleżanką. 
 – Może ty jej już lepiej dziś nie dotykaj? – powiedziała Zuzia i zbliżyła się do wyraźnie mniej zestresowanej Gosi. 
 – Gosiu, wsiadaj, kareta zajechała – żartowała Magda. 
 – Weźcie ją stąd, bo jej przywalę – zagroziła rozsierdzona Gośka. 
 – To będziesz miała dodatkowo chorą rękę, a to już chyba trochę za wiele jak na jeden dzień – powiedziała Magda, ale na wszelki wypadek odsunęła się na bok. Chwilę później, gdy sytuacja została opanowana, powoli jechały korytarzem. 
 – Słuchajcie, a gdzie my właściwie jesteśmy? 
 – Miałyśmy skręcić w prawo. 
 – Nie, w lewo. 
 – Ależ skąd, miało być w prawo, a drzwi miały być na lewo. 
 – Może wróćmy i spytajmy? 
 – A którędy mamy wrócić? 
 Rozejrzały się, bezradnie drapiąc się po głowach. Żadna z dziewczyn nie pamiętała, z której strony przyjechały. 
 – Już wiem! – zawołała radośnie Karolina. – Zaraz się znajdziemy! 
Pozostałe spojrzały na nią zaciekawione 
 – Zostawiałaś ślady w postaci okruszków chleba albo niteczek? 
 – Mam coś o wiele lepszego. To jedyna rzecz, która nie została w mojej walizce. - Z kieszeni wyciągnęła kompas. 
Zuzia parsknęła śmiechem. 
 – Z czego się śmiejesz? 
 – Zapytaj raczej: „z kogo?”. 
 – No to, z kogo? – spytała Karolina. 
 – Z ciebie oczywiście. 
 – Ze mnie? A to niby czemu? 
 – Co z tego, że będziemy wiedziały, gdzie jest północ? Czyżby na twoim magicznym kompasie były strzałki do poszczególnych gabinetów? 
 – To sama znajdź lepsze rozwiązanie – Karolina prychnęła urażona i schowała urządzenie z powrotem do kieszeni. 
Na szczęście na korytarzu pojawiła się sylwetka znajomej już pielęgniarki. 
 – Co wy tak długo robicie? Przecież czeka na was lekarz. Wracajcie natychmiast. 
 – Bo my się zgubiłyśmy... – powiedziała cicho Magda, głosem prawdziwego anioła. Jednocześnie słodko się uśmiechnęła i spuściła niewinnie oczy. 
 – No dobrze, skoro tak, to pokażę wam drogę powrotną. 
 – Ale... – zaczęła nieśmiało Zuzia. 
 – Dość zwiedzania na dziś. Proszę za mną. 
Dziewczyny pchały posłusznie wózek. Po pokonaniu kilku zakrętów znalazły się z powrotem przed gabinetem lekarza. 
 – Proszę do środka! – rozległ się donośny głos medyka. Pielęgniarka przechwyciła rączki wózka i wtoczyła go do gabinetu. 
– I nie rozrabiajcie już więcej – powiedziała, grożąc palcem. 
Dziewczyny posłusznie podreptały za pielęgniarką. 
 – Czas na wenflon – powiedziała szpitalna siostra. 
 – O, nie! Ja się nie zgadzam! – protestowała Gośka. 
 – Niech pani jej nie słucha – powiedziała Zuzia. 
 – Połóż tu rękę na chwilę – rozkazała pielęgniarka. 
 – Ale... – wyjąkała Gosia. 
 – Żadnego „ale”. Kładź tu rękę. Nie mam żadnej igły, chcę ją tu tylko widzieć. 
 Gośka ze strachem spełniła prośbę. W tym samym momencie pielęgniarka, z nadspodziewanie dużą szybkością, chwyciła za dziewczęcy nadgarstek i przymocowała Gosię paskiem do oparcia. Wprawnym ruchem ręki zapięła klamry na obu rękach i dziewczyna w zasadzie przestała się ruszać. 
– No to teraz wenflon. 
 – Ale pani miała nie mieć igły. 
 – No i nie miałam. Ale teraz już mam – uśmiechnęła się nieco złośliwie pielęgniarka. 
 – Nie, proszę – jęczała Gośka. – Niech mi pani tego nie robi. 
 – To dla twojego dobra, dziecko. Gdybyś tak nie rozrabiała, to byś miała całą nogę i nie byłoby problemu teraz z zastrzykiem. 
 – Ale to one rozrabiały, to im trzeba dać ten zastrzyk – powiedziała, wskazując na uśmiechające się niewinnie koleżanki. Nie zważając na protesty, pani w końcu wykonała swoje zadanie. Wbiła wenflon, owinęła bandażem i nie podnosząc wzroku, powiedziała: 
 – Możesz się już ruszać, słyszysz? 
 Ręka Gosi jednak ani drgnęła. Pielęgniarka spojrzała na nią i tym razem ona pobladła: 
– No nie. Teraz ta mi zemdlała. Co za dzień!
 Tymczasem na sąsiedniej kozetce dochodziła do siebie Ariana. 
 – Co jej się stało? – spytała, pokazując na leżącą koleżankę. 
 – To samo, co tobie – warknęła pielęgniarka. 
 – Też ugryzł ją pająk? 
 – Przestańcie w końcu tyle gadać, bo zaraz zakleję wam plastrem buzie. Tu się w ogóle nie da pracować! – zagrzmiał głos lekarza. – Z resztą, już chyba czas najwyższy zobaczyć te wyniki, nieprawdaż? 
 – No właśnie, trzeba w końcu zrobić te zdjęcia. 
 Pielęgniarka i lekarz pomału obrócili głowy w stronę Magdy. 
 – Co? Jakie znowu zdjęcia? 
 – To pan nie wie, jakie kazał zrobić? To dziwne, bo przecież pan jest chyba specjalistą? 
 – Ja kazałem zrobić prześwietlenie, i to dawno temu. 
 – Ale... 
– Jakie „ale”? Gdzie jest wynik? 
 – Wynik? Wynik czego? 
 – Prześwietlenia! 
 – Niestety nie było żadnego prześwietlenia – oznajmiła z rozbrajającą szczerością Magda.
 – Siostro? Może siostra mi wyjaśni, o co tu chodzi?... – zawołał lekarz. 
 – Ja spotkałam je w korytarzu, kiedy wracały z rentgena... 
 – Zatem wracałyście... – powiedział lekarz, groźnie spoglądając w stronę dziewczyn. 
 – Ale my wcale nie wracałyśmy, my dopiero tam jechałyśmy... 
 – Siostro! Dlaczego one tam nie dojechały? 
 Siostra, wyraźnie rozzłoszczona, spojrzała na dziewczyny: 
– Słyszałyście pana doktora? Dlaczego nie dojechałyście na badanie? 
 – Bo one nie pozwoliły mi użyć kompasu.. 
 – Czy siostra ma coś od bólu głowy? – spytał, wtrącając, lekarz i złapał się za skronie. 
 – Mnie też boli głowa – powiedziała Ariana. – Ja też poproszę.
– A ja bym chciała kanapkę – oznajmiła Magda. 
 – Cisza w końcu! – wrzasnął lekarz do dziewczyn. – Siostro!... 
 – Ja mam być cicho? – zapytała skonfundowana pielęgniarka. 
 – Nie! Powiedziałem „siostro”, bo chciałem coś dodać... 
 – Ja też chciałam coś dodać, siostro – wtrąciła Magda. 
 – Nie jestem twoją siostrą! – oburzyła się pielęgniarka. 
 – To dlaczego lekarz do pani tak mówi? 
 – Bo jestem JEGO siostrą! 
 – Wy już sobie dziewczyny idźcie do domu, a zostają tylko te dwie chore – przerwał dyskusję lekarz. 
 – Jakie chore? Ja jestem całkiem zdrowa – próbowała bronić się Ariana. 
 – Przed chwilą mówiłaś, że boli cię głowa. 
 – Ależ skąd, już mi przeszło. 
 – Bez dyskusji! Obie jadą na prześwietlenie i zostają do jutra w szpitalu. Co dalej, zobaczymy jutro – powiedział ostatecznie lekarz i najwyraźniej żarty się skończyły, bowiem z groźną minął wskazał palcem na drzwi i zaczekał cierpliwie, aż przyjaciółki opuszczą pokój. Dziewczyny zdążyły się jeszcze pożegnać i z nieco stropionymi minami wyszły na korytarz. 
– No to idziemy – wzruszyła ramionami Magda i jako pierwsza podreptała w stronę wyjścia. 

Szalona Siódemka SOS

Välkommen till Ystad 

 W pewnej chwili rozległa się wesoła melodyjka telefonu. Była tak głośna, że wszyscy omal nie podskoczyli. Wszyscy z wyjątkiem Śliwy, przyzwyczajonej do swojego dzwonka telefonu i do tego, jak reagowali na nią ludzie wokół. Wyjęła z godnością z kieszeni spodni komórkę, nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła do ucha. 
 — Halo? — zaszczebiotała radośnie. Z drugiej strony dał się słyszeć mniej radosny głos Malwiny. 
— Śliwa? Jesteś tam? 
— Jestem, jestem. Czego dla odmiany ci potrzeba? 
— Nie dla odmiany i nie mnie, bo przypominam ci, że od co najmniej kilku godzin niczego nie potrzebowałam od ciebie, a teraz spełniam życzenie taty. 
— Zatem, dla odmiany, czego chce twój tata ode mnie? 
— Nie od ciebie, tylko od pana Piotra. 
— To niech do niego zadzwoni. Dlaczego zawracasz mi tym głowę? — warknęła Śliwa i wcisnęła klawisz z czerwoną słuchawką. 
— Świnia! — wrzasnęła Malwina. 
— Gdzie? — zapytał zdziwiony Jakub, hamując gwałtownie. 
— Za nami! 
— Jak to za nami? Jakim cudem ją zobaczyłaś? 
— Wcale jej nie widziałam, tylko usłyszałam! 
— Słyszysz głos świni, której nie widzisz? To się nadaje do psychiatry — powiedziała Zuzia, która zawsze fascynowała się przypadkami chorób psychicznych. 
— Gdzie jest ta świnia? — dopytywała Ariana, rozglądając się wokół. 
— W samochodzie za nami! — wykrzyknęła Malwina. 
— Ciocia Jadzia zabrała ze sobą na ślub świnię?! 
— Taaa, chyba w postaci schabowego na uroczystym obiedzie — zaśmiała się Gosia. 
— No skojarzcie wreszcie świnia — Śliwka — świnia — Śliwka — powtarzała monotonnie Malwina, czekając, aż koleżanki ogarną w końcu, o kim mowa. 
— To jest schabowy ze śliwkami? — zapytała ponownie Ariana. — Jeśli tak, to ja chętnie bym coś zjadła. 
— O jedzeniu możecie porozmawiać kiedy indziej, a teraz może dowiem się w końcu, gdzie mam jechać. Co ustaliłaś? — zapytał coraz bardziej zdenerwowany Jakub. 
— W sumie to nic. Ta świnia się rozłączyła. 
— Słucham?! Chciałaś rozmawiać ze świnią, której nie widzisz?! To już jest jakiś absurd. 
— Chodzi o Śliwkę! Znaczy Śliwę. Przecież to do niej dzwoniłam, a ona powiedziała, że sam masz sobie zadzwonić do pana Piotra. 
— Jak mam zadzwonić do Piotra, skoro on nie ma komórki? 
— Świetne pytanie — zauważyła Magda. 
— Zadzwoń do niej jeszcze raz i grzecznie poproś, żeby zechciała dać do telefonu Piotra — powiedział Jakub. 
— O, co to, to nie. Ze świnią nie będę rozmawiała. Jak chcesz, to wybiorę numer i sam z nią porozmawiasz. Może ciebie posłucha. Jakub kiwnął z rezygnacją głową. 
 — Dobra, daj ją do tego telefonu. 
 Malwina wystukała numer i podała tacie słuchawkę. 
 — Przecież mówiłam ci, żeby twój tata sam sobie zadzwonił! — strzeliła bez zastanowienia Śliwa, widząc na wyświetlaczu numer Malwiny.
 — Właśnie dzwonię — powiedział Jakub, szokując swoim głosem Śliwę. 
— O! A co u wujka słychać dobrego? — zagaiła przymilnie, zdając sobie sprawę z drobnej gafy, jaka przed chwilą się jej przydarzyła. 
— Pozwól, że w konwenanse pobawimy się innym razem, a teraz bądź łaskawa dać do telefonu Piotra. 
 Śliwa na wszelki wypadek, by nie strzelić kolejnej gafy, bez zbędnych słów oddała telefon Piotrowi. 
— Po co mi to dajesz? — zapytał Piotr, gdy dziewczyna wcisnęła mu aparat w rękę. 
— Żebyś chwilę porozmawiał sobie z wujkiem Jakubem. 
— Nie będę teraz z nikim gadał. Też mu się zebrało na pogawędki. Powiedz mu, że jak dojedziemy, to wtedy będzie dużo czasu na rozmowy — Piotr oddał aparat Śliwie, a ta odruchowo nacisnęła czerwoną słuchawkę. 
— Co do jasnej choinki się tam dzieje?! Człowiek nie może nawet dwóch zdań zamienić?! 
— Ja nie dzwonię jeszcze raz — szybko wtrąciła Malwina. 
— Daj mi ten telefon! Sam zadzwonię! — Jakub wcisną po raz kolejny zieloną słuchawkę. 
— Tak, proszę wujka…? Bo chyba to wujek tym razem do mnie dzwoni, prawda? — upewniła się na wszelki wypadek Śliwa. 
— Zapytaj się Piotra, dokąd mamy jechać — powiedział w błyskawicznym tempie Jakub, nie chcą ryzykować straty połączenia po raz kolejny. 
— Wujku — Śliwa zwróciła się do pana Piotra. — Zechcesz może powiedzieć wujkowi Jakubowi, gdzie ma jechać? 
— Jak to gdzie?! — rozzłościł się pan Piotr. — To chyba oczywiste, że do hotelu. 
— Ale gdzie on jest? — odparł Jakub, usłyszawszy głos Piotra. 
— To wy nie wiecie? — zdziwiła się Śliwa. — Przecież my jedziemy za wami. 
W słuchawce dały się słyszeć przytłumione głosy. 
— Na wszelki wypadek włączę telefon na głośno-mówiący — oznajmiła Śliwa, uruchamiając stosowną funkcję. Z komórki dał się słyszeć głos Jakuba: 
— Piotrze, czy macie może mapę albo nawigację? 
— Nie, przecież wy mieliście zabrać ze sobą. 
— Nie wzięliśmy. W sumie to — Jakub zawahał się chwilę — wzięliśmy tylko, że nie działa. 
— To się nazywa XXI wiek — mruknął Marek. — Zaraz zobaczę w Google Maps, gdzie jesteśmy. 

Szalona Siódemka Eliksir Zapomnienia

Nie karmić papugi!

Pod koniec pierwszego tygodnia wakacji mama Zuzi dostała pilny telefon z pracy. Jeden z tych, które potrafią nawet najspokojniejszego człowieka wyprowadzić z równowagi. To był telefon od pana prezesa. Prezes jak zawsze zabulgotał coś w swoim prezesowskim języku, używając niezwykle mądrych i trudnych słów. Później oznajmił, że mama musi niemal natychmiast wyjechać, i to na drugi koniec kraju. Dodał, że „żadnych protestów i lamentów uwzględniał w tym temacie nie będzie". W przeciwnym razie grozi jej natychmiastowe wylanie z pracy. Ponieważ mama zabrać z sobą Zuzi nie mogła, rozpoczęły się intensywne rozważania, kto się nią w tym czasie zajmie. 
Mama rozpaczliwie próbowała załatwić swoje, czyli mamine zastępstwo. Wszystkie ciotki były jednak albo na wakacjach ze swoimi dzieciakami, albo zupełnie nie nadawały się do pilnowania Zuzi, albo też nie miały na to najmniejszej ochoty. Mama była kompletnie zdesperowana. Nie wiedząc, co ma zrobić, postanowiła chwycić się ostatniej deski ratunku. Wziąwszy Zuzię za rękę, powędrowała do pana Piotra – przez wszystkich okolicznych mieszkańców zwanego Zrzędą. Ten zwariowany człowiek mieszkał w przedziwnym i bardzo starym domu na końcu ulicy. Budynek, nieremontowany chyba od początku świata, robił wrażenie, jakby był częścią scenografii do najczarniejszego horroru: przechylona konstrukcja wieżyczki, powyginane framugi okien, odrapane z resztek farby, porośnięta gęstym bluszczem północna ściana domu. I drzwi jak wrota do pieczary. Kiedy obie zastukały do drzwi, te uchyliły się ze straszliwym skrzypieniem. Wnętrze domu zastawione było setkami najróżniejszych przedmiotów. Już w korytarzu Zuzia zauważyła chyba z pięćdziesiąt dziwacznych wazonów i doniczek, które pan Piotr najwyraźniej namiętnie zbierał. Wszystkie stały rzędem jeden obok drugiego, jedna obok drugiej, tworząc długą kolorową kolejkę prowadzącą wprost do wielkiego pokoju. Na suficie w korytarzu wisiało siedemnaście przeróżnych lamp. Jak w hipermarkecie w dziale z oświetleniem. Ogromny pokój, do którego mama wciągnęła Zuzię, miał wszystkie ściany zawieszone od góry do dołu półkami. Poczuły się, jakby były w jakiejś starej bibliotece. Na każdej półce stały rzędy książek. Środek pokoju zajmował stary, drewniany stół z ogromną czerwono-niebieską klatką dla chomika. Mama wysunęła w kierunku Zuzi palec wskazujący i oznajmiła: 
 – To jest Zuzeczka. 
Zuzia wykrzywiła twarz niemiłosiernie, jakby bolał ją ząb. Nie cierpiała, kiedy pokazywano na nią palcem. A jeszcze bardziej, gdy mówiono na nią Zuzeczka. Nie wiedzieć czemu, kojarzyło się jej to z wiekiem wczesnoprzedszkolnym, a ona przecież była poważną uczennicą, która miała skończone 10 lat! Już chciała głośno wyrazić dezaprobatę dla zachowania mamy, gdy rozległ się donośny głos: 
 – Kurrka wodna! Co, u licha, to ma być?! 
 Zuzia popatrzyła na mamę, mama na Zuzię, a ta z kolei rozejrzała się po pokoju. Tylko pan Piotr stał kompletnie niewzruszony i spoglądał z największym zainteresowaniem na swój palec, którym chwilę wcześniej drapał się za uchem. 
 – Kurrka wodna! Co, u licha, to ma być?! – rozległo się znowu tuż obok nich. 
Zuzia zrobiła kilka kroków w głąb pokoju. Popatrzyła w lewo, w prawo, w dół i w górę i nie stwierdziwszy niczego nadzwyczajnego, już chciała wycofać się na próg, gdy nagle głos zaskrzeczał jeszcze głośniej: 
 – Kurrka wodna! Co, u licha, to ma być?! 
 Hmmm... skąd dochodzi ten głos? Jakby spod stołu, pomyślała Zuzia i pochyliła się, by tam zajrzeć. Nie zważając, że wygląda dość komicznie z głową pod stołem, rozpoczęła poszukiwania właściciela głosu, który zaskoczył ją trzykrotnie w ciągu ostatniej minuty. Ale pod stołem nie było nikogo ani niczego, jeśli nie liczyć starych wypłowiałych kapci góralskich i pary kalesonów niepierwszej świeżości, najpewniej należących do pana Piotra. Kiedy Zuzia wreszcie się wynurzyła, a jej oczy znalazły się na wysokości blatu, raz jeszcze spojrzała na klatkę i ze zdumieniem zauważyła, że wcale nie ma w niej chomika. Leżała tam za to dziwnie zwinięta skarpetka w żółto-czerwono-niebieskie paski, która... podskakiwała! 
 – Kurrka wodna! Co, u licha, to ma być?! – zakrzyknęła Zuzia. 
Ze skarpetki coś wystawało. Ni mniej, ni więcej był to ogon. Bynajmniej nie chomika, raczej ptaka. Ekscentryczny pan Piotr hodował w swoim domu najprawdziwszą papugę, która po raz kolejny potraktowała gości swoim ulubionym: 
 – Kurrka wodna! Co, u licha, to ma być?! 
 – Genialna! – mlasnęła z uznaniem Zuzia. – Też bym taką chciała – zakomunikowała mamie i zbliżyła twarz do klatki. 
Kolorowe ptaszysko najwyraźniej nie miało jednak ochoty na konwersację i z powrotem zanurkowało w skarpecie. 
 – Dziwna jakaś – mruknęła pod nosem Zuzia i wycofała się na próg pokoju. 
Tymczasem mama ustaliła, że Zuzia w razie najmniejszych kłopotów w czasie jej nieobecności będzie mogła poprosić o pomoc pana Piotra. Powiedziała też – co Zuzi podobało się już znacznie mniej – że pan Piotr od czasu do czasu również może przyjść do niej z czymś w rodzaju rodzicielskiej kontroli. 
 – Gdyby cokolwiek było nie tak... – tu mama zawiesiła głos – na wszelki wypadek podam panu numer telefonu i wtedy bardzo proszę o kontakt. Przyjadę natychmiast! – dodała groźniejszym tonem. 
Zuzia stała z miną, jaką miewa się po zjedzeniu cytryny. 
 – No, nie martw się, moje maleństwo kochane – powiedział pan Piotr i zza pleców wyciągnął talerzyk, na którym leżały dwa pączki. – Proszę – podsunął uprzejmie. 
Mama zatrzepotała rzęsami i z wdzięcznym uśmiechem sięgnęła po pączka. Zuzia, doskonale wiedząc, że obie nie cierpią pączków, patrzyła z uznaniem, jak mama dzielnie podniosła ociekające lukrem ciastko z talerza i zatopiła w nim zęby. Po chwili pan Piotr podsunął talerzyk również Zuzi, która jeszcze próbowała się bronić, ale mama szturchnęła ją w bok, co znaczyło, że nie może odmówić. Lepiej było pana Piotra nie denerwować. Sięgnęła więc po tłustą ohydę i z przyklejonym do twarzy uśmiechem ugryzła niewielki kawałek. W tym właśnie momencie zadzwonił telefon. Pan Piotr grzecznie przeprosił swoich gości, odwrócił się na pięcie i ponownie drapiąc się za uchem, powędrował w stronę korytarza, gdzie najwyraźniej umieszczony był aparat telefoniczny. Zuzia i mama jak na komendę zdążyły wypluć w dłonie konsumowane kęsy. Najpierw spojrzały dookoła siebie, później na siebie i w lot zrozumiały, że nie ma innej możliwości, jak podsunąć pączki papudze. 
 – Kici, kici... – zawołała cichutko mama, podchodząc do klatki. 
 – Mamo, oszalałaś? Papuga to nie kot! 
– Jak jesteś taka mądra, to powiedz mi, jak się woła na papugi – syknęła mama. 
Fakt, pytanie proste nie było. Żadna z nich nigdy wcześniej nie zwracała się do żadnego ptaka. Nie zastanawiając się długo, Zuzia podbiegła do klatki i pociągnęła papugę za ogon. 
 – Kurrka wodna! Co, u licha, to ma być?! – wrzasnęło ptaszysko, wkurzone, że ktoś zakłóca mu spokój i wyciąga je z ulubionej pasiastej kryjówki. 
Zamiast odpowiedzi pączek Zuzi znalazł się tuż przed dziobem papugi. Ta najwyraźniej lubiła słodycze, bo rzuciła się na ciastko z ogromnym zapałem. Gdy ostatni kawałek pączka znikał w dziobie papugi, mama i Zuzia usłyszały kroki pana Piotra. Jak na sygnał odskoczyły od klatki. 
 – Ooo! Widzę, że smakowało – powiedział radośnie pan Piotr, wskazując pusty talerzyk. 
 – Taaaak, wyborne – przytaknęła mama, a Zuzia na dowód, jakie było pyszne, pogłaskała się po rzekomo pełnym brzuchu. 
– Cieszę się, że chociaż wy możecie objadać się łakociami. Kiedyś pochłaniałem ich bardzo dużo, a czasem podrzucałem je nawet mojej ukochanej Klarze. Niestety, weterynarz zabronił mi karmienia jej pączkami, ostrzegając, że grozi jej to śmiercią. Nigdy więcej nie zrobiłem tego strasznego głupstwa. 
 Zuzia z mamą spojrzały na siebie, a chwilę później na papugę, która obróciła się na plecy, zaskrzeczała jakoś dziwnie i wyprostowała w górę obie nóżki...
(c)2021, All Rights Reserved
Ta strona może korzystać z Cookies.
Ta strona może wykorzystywać pliki Cookies, dzięki którym może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystając z naszego serwisu, zgadzasz się na użycie plików Cookies.

OK, rozumiem lub Więcej Informacji
Informacja o Cookies
Ta strona może wykorzystywać pliki Cookies, dzięki którym może działać lepiej. W każdej chwili możesz wyłączyć ten mechanizm w ustawieniach swojej przeglądarki. Korzystając z naszego serwisu, zgadzasz się na użycie plików Cookies.
OK, rozumiem